niedziela, 20 listopada 2016

Jedno połączenie


Dzień zaczął się jak zwykle. Porannym gwałtem na moim mózgu w wykonaniu budzika. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem boli tak samo mocno. Nawet w dzień urodzin, a to właśnie był takowy. Dzień tak samo wyjątkowy jak i parszywy. Wyjątkowy bo trochę czujemy się jak dzieci, a parszywy bo przypominamy sobie że się starzejemy. Bądź co bądź z łóżka trzeba było wstać, choć osobiście uważam, że w okresie jesienn-zimowym powinno być to prawnie zakazane.

W planach miałam szybką jazdę po mieście, z toną spraw niecierpiących zwłoki pod pachą, z zamaszystym krokiem w zanadrzu, garścią przekleństw pod nosem i ponętnym uśmiechem w razie w. Szybkie skrobanie szyb na początek i jazda. Szlo mi wyjątkowo zgrabnie, nie jazda, tylko załatwianie spraw. Z jednego punku do drugiego, załatwianie było szybsze niż przemieszczanie się i parkowanie zwłaszcza. Zajechałam czerwoną strzałą na parking płatny, podeszła do mnie Pani z parkingowej budki, wyglądała jakby jej budzik zgwałcił ją nieco bardziej niż mnie mój. 

Pytam, ile płatna taka postojowa przyjemność?
- dwa złote za godzinę.
- a jak chce się zaparkować na 15 minut to też trzeba zapłacić za godzinę?
- to i tak dwa złote, za każdą rozpoczętą godzinę.
- chociaż za złotówkę się nie da? Drążyłam temat dalej, mimo że z portfela wyciągałam już nowiutkie dwa złote.
Pani zaklęła soczyście pod nosem, wydarła kwitek parkingowy zza wycieraczki czerwonej strzały i pobiegła do samochodu który własnie nadjechał wręczyć mu go z nieskrywanym brakiem entuzjazmu. Grzecznie poczekałam na Panią i wręczyłam jej ogrzane w dłoniach dwa złote.
- złotówkę miała Pani dać.
- poważnie Pani mówi? Bo nie wiedziałam czy się Pani w końcu zgodziła na taką cenę czy nie, to dziękuje bardzo i miłego dnia życzę! Wygrzebałam złotówkę, dałam zmarzniętej kobiecinie i pobiegłam do budynku obok odebrać jedną umowę. W drodze dopadł mnie konsumencki kac moralny upierdliwego klienta. Kac za jedną złotówkę.

Po pięciu minutach byłam z powrotem na parkingu. chciałam odjechać jak najszybciej co by nie przekroczyć opłaconych piętnastu minut. Wsiadłam do samochodu, wyciągnęłam komórkę, miałam jeszcze wykonać jeden telefon. 
- przepraszam Panią... do drzwi samochodu podszedł starszy Pan z reklamówką w ręce. Pan wcale nie elegancki ale schludny, reklamówka też nie elegancka, chociaż nie z tych jednorazowych, taka typowa z wytartym nadrukiem od wielokrotnego używania - czy pozwoliłaby mi Pani wykonać jedno połączenie ze swojego telefonu? Tak dobrze Pani z oczu patrzy, pomyślałem że mogę o to Panią prosić... ? - nachylił się nade mną jeszcze bardziej, jako że nie zdążyłam zamknąć drzwi.
Popatrzyłam na starszego Pana zdziwionym wzrokiem i odruchowo wyciągałam w jego kierunku telefon.
- muszę zadzwonić do mojej córki Jadwigi. Jadwiga jest w szpitalu u lekarza. Nie wiem o której wyjdzie, a mam się z nią spotkać. Tutaj mam jej numer. Wykręci mi Pani?
Starszy Pan wyciągnął pomięty świstek papieru z odręcznie wykaligrafowanym numerem telefonu, opisanym imieniem Jadwiga. Podał mi świstek do ręki i oparł się o drzwi samochodu. Wykręciłam numer i podając telefon, nie wiem dlaczego powiedziałam:
- a nie ukradnie mi Pan komórki?
Pan się uśmiechnął, córka odebrała, umówili się za półtorej godziny na dworcu.
- Pani się pyta czy ja Pani nie ukradnę komórki? Pani, ja za stary i za uczciwy na takie rzeczy jestem. Bardzo mi Pani pomogła, Pani to taki dobry młody człowiek. Życzę Pani wszystkiego dobrego w życiu, żeby tylko dobrych ludzi Pani spotykała na swojej drodze. Oo ma Pani małe dziecko? - zobaczył przypięty fotelik w środku samochodu.
-tak mam, dwuletniego chłopca
- ooo to wspaniale, to życzę dużo zdrowia, dla Pani, dla synka i dla całej rodziny. Żyjcie w zdrowiu i w pokoju. Dzieci to szczęście. Niech Pan Bóg Pani błogosławi. Jeszcze raz dziękuje za pomoc... - i wiele więcej ciepłych słów, których nie pamiętam, a które zostały już ze mną do końca dnia. Słów zbyt wielkich za tak mały czyn z mojej strony. Wydusiłam tylko - nie ma za co, naprawdę, miłego dnia Panu życzę. 

I odjechałam. Pomyślałm, że zbilansowałam tym moim drobnym dobrym uczynkiem, poranne targowanie się z zmarznietą Panią parkingową.

Miałam kilka pytań, których nigdy już nie zadam. Dlaczego ten Pan wyszedł z domu jeżeli nie był umówiony z córką, a jeżeli był to dlaczego nie wiedział kiedy i gdzie. Czy jest samotny? Czy na co dzień mieszka z córką? Dlaczego jej nie odwiedzi w domu tylko umawia się z nią na dworcu?

Do końca dnia łapałam już tylko dobre chwile. Życzenia starszego Pana odbijały się echem w mojej głowie, aż do wieczora. Nie wiem czy spotkał się z Jadwigą, nie wiem czy jest szczęśliwy, czy jego córka jest poważnie chora, czy była tylko na rutynowych badaniach. Mam pewność tylko co do jednego. Że życzenia tego starszego Pana były szczere.

A czy my potrafimy, tak po prostu, nawet jeśli byśmy czuli się do tego zobligowani za przysługę, komuś szczerze życzyć dorego dnia? Czy rzucamy tylko, gęsto, często, na wiatr, nic nie wate frazesy dzień dobry, do widzenia, miłego dnia, w myślach myśląc "pier*ol sie"?

Czy nawet w codziennym dzień dobry jesteśmy zakłamani i tak na prawdę nikomu tego nie mówimy że szczerym życzeniem dobrego dnia. Tak jak zrobiłam to ja, mówiąc do Pani na parkingu miłego dnia licząc na starcie złego wrażenia, a nie myśląc o tym, aby kolejne 10 godzin które spędzi w pracy, w minusowej temperaturze, było choc trochę milsze niż codzień.

Dlatego, z tego miejsca, Pani parkingowej życzę, na prawdę szczerze, miłego dnia.
Starszemu Panu - zdrowia.
A Wam wszystkim kochani - dobranoc i dzień dobry!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli to, co właśnie przeczytałeś spodobało Ci się, poruszyło Twoje serce, lub usta do uśmiechu, pozostaw swój komentarz.
Jeśli nie, to kulturalna, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.




TOP