sobota, 17 grudnia 2016

Decyzja. Opowiadanie #3

ROZDZIAŁ 2
Decyzja

Życie właśnie takie jest. Coś się kończy, aby coś mogło się zacząć. Czasami los decyduje za nas, popycha nas w kierunku realizacji naszych marzeń. Może właśnie to, co zdawało się być tragedią, stanie się najlepszym co nam się mogło przytrafić? Sobotni poranek nastręczał Hance wiele takich myśli. Wewnętrzna walka trwała, posłuszeństwo powoli przegrywało z marzeniami. Właściwie nad ranem, po nieprzespanej nocy, z posłuszeństwa w Hance nie zostało prawie nic. Zdecydowała już. Czas zacząć żyć własnym życiem, a nie grac pod wymyślony dla niej scenariusz.

Pośpiesznie spakowała do torby swoje najpotrzebniejsze, najnowsze i ulubione rzeczy z szafy. Otworzyła kanapę, odchyliła delikatnie podbitkę i wyciągnęła zwitek pieniędzy. Dokładnie 4850 złotych polskich. Nie była to nawet równowartość średniej pensji, ale zawsze coś. Na początek wystarczy - pomyślała, Od dłuższego czasu Hanka sukcesywnie odkładała pieniądze. Pracowała na nie cały rok. Sprzedawała grzyby które nazbierała, pilnowała dzieci, pomagała w sąsiedztwie u Saleziaków przy letnikach. Imała się różnych zajęć, z przekonaniem, że pieniądze odkłada na własne wesele. Teraz przydadzą się jej na ucieczkę, od tego wesela własnie.

Poprzedniego wieczoru, pod dom Hanki przyszedł Kajtek. Lekko podchmielony, z rozwianą, wpadającą do oczu blond czupryną, świętował zakończenie szkoły z kumplami. Podbuzowany przez swoją urażoną męską dumę krzyczał żeby jego przyszła żona wyszła do niego przed dom.
-Hanka! Hanka! Choć'że tu na dól, młody Wrześniak do Ciebie przyszedł. - wolała Matka, ale Hanka zamknęła się w swoim pokoju i nie miała zamiaru z niego wychodzić. Nikt nie wiedział co się stało, a tym bardziej nikt nie wiedział, że Hanka ani myśli wychodzić za mąż za Kajtka. 

Stała bez ruchu po środku swojego pokoju, światło było zgaszone, jej dłonie oświetlał tylko blask księżyca - dziś pełnia - pomyślała, dochodziły do niej powoli wszystkie dźwięki. Najpierw rechot żab, potem melodia grana przez świerszcze, okno było uchylone, po chwili słyszała już każde słowo. Serce waliło jej jak szalone, już sama nie wiedziała czy to z miłości do niego czy z nienawiści.

-Hanka już pokąpana, nie wyjdzie tu do Ciebie na pole bo się zaziębi. - tłumaczyła Hankę matka.
-ale ja muszę z nią pogadać, Pani rozumie, ja muszę, miałem coś obiecane. Nie może mi pluć, mówić że koniec, nie może, obietnica była.
-coś miał obiecane? - zdenerwowała się już Matka Hanki - papiery żadne nie podpisane, zaręczyn nie było, idź mi stąd boś pijany, awanturował mi się tu będziesz przed chałupą wieczorem!
- miałem obiecane, i moja będzie Hanka, obiecane... moja.. to żaden koniec - bełkotał coraz bardziej Kajtek, próbując jednocześnie grozić palcem, 
Przed dom, przywołany hałasem wyszedł ojciec Hanki.
-co tu się dzieje? Wrześniak? Co tu robisz po nocy? Matka, idź do domu.
-mioł ja Haneczkę obiecaną, a teraz ona mi mówi, że nie, nie będzie moja? Jak żeś obiecał to teraz słowa dotrzymaj.
- co żeś miał obiecane to będziesz miał dane, a teraz wypad mi stąd bo nie będę z pijanym gadał.
Ojciec zatrzasnął drzwi. Hanka przez okno widziała jak Kajtek chwiejnych krokiem oddala się w kierunku swojego domu. Na dole ojciec z matką rozmawiali o jej przyszłości. Przekonani, że kłótnia dzieci to jakieś nieporozumienie, że ślub na przyszłe lato się odbędzie. Zabarykadowana w pokoju Hanka, próbowała zasnąć z kłębiącymi się w jej głowie myślami. Nad ranem zapadła w krótki, płytki sen...

Teraz trzęsącymi się rękoma zasuwała torbę. Cały swój dobytek. Gotowy na nowy rozdział. Słońce dopiero wstało. Wiedziała że musi się spieszyć, jeśli chce wyjść z domu niezauważona. Matka zaraz wstanie do obejścia. Na stole zostawiła kartkę, zasznurowała trampki, przerzuciła przez ramię plecak, palto i ruszyła w drogę. Obiecała sobie jeszcze wczoraj, że ani raz nie obróci się za siebie, aby nie było jej żal i że ani raz nie spojrzy w kierunku domu Kajtka, aby nie zapamiętać tego widoku. Szła przed siebie, w kierunku wschodzącego słońca. Pociąg do Krakowa odjeżdżał za 2 godziny, a przed nią było jeszcze 7 km drogi do miasta, piechotą bo postanowiła nie tracić na starcie pieniędzy na bilety autobusowe. 

Sama do końca nie wiedziała co robi. Ale czuła, że wielki głaz który ciążył jej u szyi od dłuższego czasu, z każdym kilometrem staje się coraz lżejszy. Czuła się z tym dobrze, zadziwiająco dobrze.

Na dworcu była przed czasem. Z biletem w ręku i sercem pełnym nadziei ogrzewała się w słońcu. Myślami była już daleko, lata do przodu, gdzieś ze swoim wymarzonym wykształconym mężem, w wielkim mieście, w bloku z wielkiej płyty. Z letargu wyrwało ją klepanie po ramieniu .

- Przepraszam? - rzekł nieznajomy.

cdn.

Jesli masz ochotę przeczytać poprzednie części to zapraszam tutaj (klik)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli to, co właśnie przeczytałeś spodobało Ci się, poruszyło Twoje serce, lub usta do uśmiechu, pozostaw swój komentarz.
Jeśli nie, to kulturalna, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.




TOP